sobota, 7 listopada 2015

Southern Reach: Sokrates level pangalaktyczny.

Patrzysz na książkę na sklepowej półce. Ma wyrazisty kolor. Przypomina ci trochę jakiś szajs z dzieciństwa, coś nieuchwytnego i subtelnego: lamówkę na spodenkach kapitana Tsubasy, a może odcienie twoich ulubionych Rycerzy Zodiaku? Wyciągasz ją za grzbiet i bezbronny patrzysz prosto w hipnotyczny wir na okładce. Twoja świadomość wpada w pułapkę zastawioną przez przedwieczną siłę Dobrego Dizajnu. Kiedyś działała w służbie katolicyzmu, dziś mózg może ci wyprać każdy. Jesteś szczęśliwcem jeśli zrobi to Jeff VanderMeer.


Southern Reach to wspólny tytuł trylogii, na którą składają się: Unicestwienie, Ujarzmienie i Ukojenie ( SPOILER ALERT: Lektura ostatniej części przynosi coś zupełnie odwrotnego od jej tytułu ). To również nazwa agencji rządowej zajmującej się Strefą X. Nie martwcie się, to nie trzytomowa opowiastka o pięciu się na szczyt w opłacanej przez podatników korporacji – ta kwestia zajmuje bagatela półtora tomu. Pozostała część to powolne staczanie się w otchłań własnego umysłu przez szereg postaci ( bardziej lub mniej dobrowolnie) zdegradowanych do pełnionych przez siebie funkcji: biolożkę, dyrektorkę, kontrolera…  
Powstanie Strefy X jest tajemnicą. Tajemnicą musi również pozostać to czy po lekturze całej trylogii będziecie mieć jakiekolwiek pojęcie o jej początkach. Jedyne co musicie wiedzieć to to, że Strefa X wpływa na wszystkich – także na czytelników. Zaczynając tą trylogie liczyliście na ogromne potwory rodem z Pacific Rim wypełzające ze strefy jakąś międzygalaktyczną monstrostradą? Będziecie i nie będziecie zawiedzeni jednocześnie! VanderMeer sprawi, że mimo iż będziecie spodziewać się więcej wybuchów to jednocześnie wcale nie będziecie się ich spodziewać . Jasne? Nie? To właśnie VanderMeer! 

Wyobraźcie sobie połączenie „Z archiwum X”, twórczości Franza Kafki i Diuny. Tutaj schematy najdziwniejszej ingerencji z poza naszego świata łączą się z kafkowskim pesymizmem i fatalizmem, a wszystko to na tle szeroko pojętej ekologii i natury. Akcja toczy się powoli, a świat przedstawiony dostajemy do wglądu dopiero po przesianiu go przez sito osobowości i psychiki głównego bohatera. W pierwszej części naszym przewodnikiem będzie mocno introwertyczna Biolożka. Zaprowadzi nas  do wnętrza strefy, które okaże się zupełnie niepodobne do miejsca kosmicznego kataklizmu (chociaż na dobrą sprawę nim jest… a może nie?). W drugiej części stajemy po zewnętrznej stronie bariery oddzielającej Strefę X i dzięki Kontrolerowi zapoznajemy się z placówką Southern Reach oraz naukowymi teoriami na temat tej niezwykłej „katastrofy ekologicznej” (Sokrates tańczy i śpiewa). Trzecia część nieco przyspiesza – tu akcja dzieje się przed i po powstaniu strefy, uzupełniane są niedopowiedziane wątki z części poprzednich i mogłoby się wydawać, że dostaniemy jakąś ładną naukową teorię, która tłumaczyłaby ten cały obłęd… tyle tylko, że to nie twarde sci-fi, a weird fiction więc na złudzeniach się kończy. 
 
Trudno mi oprzeć się wrażeniu, że Southern Reach nie powinno być trylogią. Kończąc Unicestwienie człowiek ma wrażenie jakby coś tu było nie tak – coś się za szybko skończyło, czegoś było za mało. W ustach pozostaje niesmak, jak po przeczytaniu nadmiernie rozbudowanej ulotki WWF. Ujarzmienie też niestety nie broni się jako samodzielny konstrukt literacki – Kontroler to nie Steven Seagal porywający i damskie i męskie serca w wir Aikidoprzygody. Właściwie to w wykonaniu Kontrolera nie doczekamy się ani porywania ani przygody ani tym bardziej Aikido. Trzecia część nareszcie podaje nam to na co liczyliśmy – mnóstwo dreszczyku i szczyptę odpowiedzi, ale tylko takich, które rodzą dalsze pytania (VanderMeer ty psotniku!). Podsumowując: Southern Reach powinno być jedną książką. Długą jak cholera, powoli rozkręcającą się i dziwną powieścią. Rozbijanie pomysłu na części sprawia, że niektórym czytelnikom nie wystarczy determinacji aby dobrnąć do druzgocącej puenty. Z drugiej jednak strony tworzy to więcej miejsca dla użycia POTĘGI DOBREGO DIZAJNU – widząc jak ładnie trzy grzbiety prezentują się na mojej półce, podlegając hipnotycznej sugestii okładek decyduję się wreszcie skończyć ten temat.

Doszliście do wniosku, że ta recenzja nie zmierza w żadnym konkretnym kierunku? Punkt dla was. Z weird fiction jest trochę jak z bestsellerem naszych czasów – historią o J.CH. i jego dwunastu kolegach. Czytając ma się niezliczone przemyślenia, kiedy jednak ktoś zapyta nas o jeden powód dla którego ktoś miałby przeczytać tą, a nie inną książkę, dostajemy mentalnych drgawek i po długiej chwili rzucamy jakimś wyświechtanym frazesem. Southern Reach zahacza o wiele ważkich tematów jednak nie jest to diagnozująca social sci-fi z pod znaku Zajdla czy Lema. Podczas lektury nie dostajemy łatwych odpowiedzi. Co więcej, nie dostajemy nawet tych trudnych i ciężkich do przyjęcia. Dostajemy tylko grudę przemyśleń, z którą chcąc nie chcąc będziemy się babrać aż do końca lektury. Niepowtarzalność ludzkiego umysłu, sens walki za wszelką cenę, sens odpuszczenia i poddania się, słowa i ich prawdziwe znaczenie, cywilizacje tak odmienne i tak bardzo zaawansowane, że umysł odmawia ich najprostszej analizy, więzi międzyludzkie, a wreszcie słabość naszego człowieczego ja i pusta duma rozpychająca nas od środka w kształt istoty ludzkiej. Uff. Polecam gorąco  i chłodno odradzam jednocześnie. Czytacie na własną odpowiedzialność.



2 komentarze:

  1. Twoja recenzja przypomina mi, że muszę się zabrać za dokończenie trylogii. Przeczytałem Unicestwienie i zostałem z tymi wszystkimi pytaniami, nie wiedząc co ze sobą zrobić (jeszcze nie było Ujarzmienia i Ukojenia na rynku), teraz się trochę boję brać za kolejne nie przypominając sobie pierwszego tomu. Muszę przemyśleć jak to rozegrać.
    Ps. jeżeli nie miałaś jeszcze przyjemności proponuję przejść się po tanich książkach w poszukiwaniu 'Miasta szaleńców i świętych' - trylogia (Miasto, Shriek i Finch) Ambergris jest świetna i rozkochała mnie w Vandermeerze - za te kwoty w jakich sprzedają teraz pierwszą część to grzech nie brać :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Brzmi ciekawie, muszę spróbować w takim razie "Unicestwienia". To będzie moje drugie podejście do Vandermeer'a, przeczytałem kawałek "Fincha" z tej trylogii, o której wspomniał Balth, ale jakoś mi nie podeszło, ten detektyw wydawał mi się jakiś zbyt schematyczny, ogólnie coś mi się tam nie podobało, zresztą widzę, że Ty też masz pewne wątpliwości co do tego pisarza. W każdym razie dam mu jeszcze szansę, ogólnie Finch mnie przyciągnął okładką (z pięknej serii Uczta Wyobraźni MAGA), Southern Reach też się elegancko przezentuje :)

    OdpowiedzUsuń