Patrzysz na książkę na sklepowej półce. Ma wyrazisty kolor.
Przypomina ci trochę jakiś szajs z dzieciństwa, coś nieuchwytnego i subtelnego:
lamówkę na spodenkach kapitana Tsubasy, a może odcienie twoich ulubionych Rycerzy
Zodiaku? Wyciągasz ją za grzbiet i bezbronny patrzysz prosto w hipnotyczny wir
na okładce. Twoja świadomość wpada w pułapkę zastawioną przez przedwieczną siłę
Dobrego Dizajnu. Kiedyś działała w służbie katolicyzmu, dziś mózg może ci
wyprać każdy. Jesteś szczęśliwcem jeśli zrobi to Jeff VanderMeer.
Southern Reach to wspólny tytuł
trylogii, na którą składają się: Unicestwienie, Ujarzmienie i Ukojenie (
SPOILER ALERT: Lektura ostatniej części przynosi coś zupełnie odwrotnego od jej
tytułu ). To również nazwa agencji rządowej zajmującej się Strefą X. Nie
martwcie się, to nie trzytomowa opowiastka o pięciu się na szczyt w opłacanej
przez podatników korporacji – ta kwestia zajmuje bagatela półtora tomu.
Pozostała część to powolne staczanie się w otchłań własnego umysłu przez szereg
postaci ( bardziej lub mniej dobrowolnie) zdegradowanych do pełnionych przez
siebie funkcji: biolożkę, dyrektorkę, kontrolera…
Powstanie Strefy X jest
tajemnicą. Tajemnicą musi również pozostać to czy po lekturze całej trylogii
będziecie mieć jakiekolwiek pojęcie o jej początkach. Jedyne co musicie
wiedzieć to to, że Strefa X wpływa na wszystkich – także na czytelników. Zaczynając
tą trylogie liczyliście na ogromne potwory rodem z Pacific Rim wypełzające ze
strefy jakąś międzygalaktyczną monstrostradą? Będziecie i nie będziecie
zawiedzeni jednocześnie! VanderMeer sprawi, że mimo iż będziecie spodziewać się
więcej wybuchów to jednocześnie wcale nie będziecie się ich spodziewać . Jasne?
Nie? To właśnie VanderMeer!
Wyobraźcie sobie połączenie „Z
archiwum X”, twórczości Franza Kafki i Diuny. Tutaj schematy najdziwniejszej
ingerencji z poza naszego świata łączą się z kafkowskim pesymizmem i
fatalizmem, a wszystko to na tle szeroko pojętej ekologii i natury. Akcja toczy
się powoli, a świat przedstawiony dostajemy do wglądu dopiero po przesianiu go
przez sito osobowości i psychiki głównego bohatera. W pierwszej części naszym
przewodnikiem będzie mocno introwertyczna Biolożka. Zaprowadzi nas do wnętrza strefy, które okaże się zupełnie
niepodobne do miejsca kosmicznego kataklizmu (chociaż na dobrą sprawę nim jest…
a może nie?). W drugiej części stajemy po zewnętrznej stronie bariery
oddzielającej Strefę X i dzięki Kontrolerowi zapoznajemy się z placówką
Southern Reach oraz naukowymi teoriami na temat tej niezwykłej „katastrofy
ekologicznej” (Sokrates tańczy i śpiewa). Trzecia część nieco przyspiesza – tu
akcja dzieje się przed i po powstaniu strefy, uzupełniane są niedopowiedziane
wątki z części poprzednich i mogłoby się wydawać, że dostaniemy jakąś ładną
naukową teorię, która tłumaczyłaby ten cały obłęd… tyle tylko, że to nie twarde
sci-fi, a weird fiction więc na złudzeniach się kończy.
Trudno mi oprzeć się wrażeniu, że
Southern Reach nie powinno być trylogią. Kończąc Unicestwienie człowiek ma
wrażenie jakby coś tu było nie tak – coś się za szybko skończyło, czegoś było
za mało. W ustach pozostaje niesmak, jak po przeczytaniu nadmiernie
rozbudowanej ulotki WWF. Ujarzmienie też niestety nie broni się jako
samodzielny konstrukt literacki – Kontroler to nie Steven Seagal porywający i
damskie i męskie serca w wir Aikidoprzygody. Właściwie to w wykonaniu
Kontrolera nie doczekamy się ani porywania ani przygody ani tym bardziej Aikido.
Trzecia część nareszcie podaje nam to na co liczyliśmy – mnóstwo dreszczyku i
szczyptę odpowiedzi, ale tylko takich, które rodzą dalsze pytania (VanderMeer
ty psotniku!). Podsumowując: Southern Reach powinno być jedną książką. Długą
jak cholera, powoli rozkręcającą się i dziwną powieścią. Rozbijanie pomysłu na
części sprawia, że niektórym czytelnikom nie wystarczy determinacji aby dobrnąć
do druzgocącej puenty. Z drugiej jednak strony tworzy to więcej miejsca dla użycia
POTĘGI DOBREGO DIZAJNU – widząc jak ładnie trzy grzbiety prezentują się na
mojej półce, podlegając hipnotycznej sugestii okładek decyduję się wreszcie
skończyć ten temat.
Doszliście do wniosku, że ta
recenzja nie zmierza w żadnym konkretnym kierunku? Punkt dla was. Z weird
fiction jest trochę jak z bestsellerem naszych czasów – historią o J.CH. i jego
dwunastu kolegach. Czytając ma się niezliczone przemyślenia, kiedy jednak ktoś
zapyta nas o jeden powód dla którego ktoś miałby przeczytać tą, a nie inną
książkę, dostajemy mentalnych drgawek i po długiej chwili rzucamy jakimś
wyświechtanym frazesem. Southern Reach zahacza o wiele ważkich tematów jednak
nie jest to diagnozująca social sci-fi z pod znaku Zajdla czy Lema. Podczas
lektury nie dostajemy łatwych odpowiedzi. Co więcej, nie dostajemy nawet tych
trudnych i ciężkich do przyjęcia. Dostajemy tylko grudę przemyśleń, z którą
chcąc nie chcąc będziemy się babrać aż do końca lektury. Niepowtarzalność
ludzkiego umysłu, sens walki za wszelką cenę, sens odpuszczenia i poddania się,
słowa i ich prawdziwe znaczenie, cywilizacje tak odmienne i tak bardzo
zaawansowane, że umysł odmawia ich najprostszej analizy, więzi międzyludzkie, a
wreszcie słabość naszego człowieczego ja i pusta duma rozpychająca nas od środka
w kształt istoty ludzkiej. Uff. Polecam gorąco i chłodno odradzam jednocześnie. Czytacie na
własną odpowiedzialność.
Twoja recenzja przypomina mi, że muszę się zabrać za dokończenie trylogii. Przeczytałem Unicestwienie i zostałem z tymi wszystkimi pytaniami, nie wiedząc co ze sobą zrobić (jeszcze nie było Ujarzmienia i Ukojenia na rynku), teraz się trochę boję brać za kolejne nie przypominając sobie pierwszego tomu. Muszę przemyśleć jak to rozegrać.
OdpowiedzUsuńPs. jeżeli nie miałaś jeszcze przyjemności proponuję przejść się po tanich książkach w poszukiwaniu 'Miasta szaleńców i świętych' - trylogia (Miasto, Shriek i Finch) Ambergris jest świetna i rozkochała mnie w Vandermeerze - za te kwoty w jakich sprzedają teraz pierwszą część to grzech nie brać :)
Brzmi ciekawie, muszę spróbować w takim razie "Unicestwienia". To będzie moje drugie podejście do Vandermeer'a, przeczytałem kawałek "Fincha" z tej trylogii, o której wspomniał Balth, ale jakoś mi nie podeszło, ten detektyw wydawał mi się jakiś zbyt schematyczny, ogólnie coś mi się tam nie podobało, zresztą widzę, że Ty też masz pewne wątpliwości co do tego pisarza. W każdym razie dam mu jeszcze szansę, ogólnie Finch mnie przyciągnął okładką (z pięknej serii Uczta Wyobraźni MAGA), Southern Reach też się elegancko przezentuje :)
OdpowiedzUsuń