Na fali popularności marsjańskiego survivalu (film, książka i ogólny hype wokół „Marsjanina”) chciałabym zaprezentować wam dowód na to, że nasz własny glob generuje równie dramatyczne scenariusze. Oto teatr śmierci w lodowej scenerii, oto kalejdoskop ludzkich dusz, oto tragedia, która wydarzyła się naprawdę. OTO TERROR.
Kanwą, na
której powstała powieść Dana Simmonsa jest prawdziwa historia brytyjskiej wyprawy badawczej z roku 1845. Nie była to
wyprawa jedyna w swoim rodzaju. W tamtym okresie projekt poszukiwania Przejścia
Północno-Zachodniego, czyli drogi morskiej przez Arktykę, skracającej czas żeglugi
do wybrzeży Atlantyku i Pacyfiku, był prawdziwym oczkiem w głowie Brytanii. Nic
dziwnego, że zainwestowali sporo środków w przygotowanie Erebusa i Terroru –
dwóch statków które wyruszyły w stronę wybrzeży Kanady. Oba okręty wiozły ze
sobą puszkowane, solone i beczkowane zapasy na około 5 lat. Wyposażono je także
w silniki opalane węglem, wzmocniono kadłuby kolejnymi warstwami drewna. Na
czele ekspedycji stanął sir John Franklin – człowiek, który był już dowódcą
podobnych ekspedycji (warto zaznaczyć, że również nieudanych). Złe fatum
wisiało nad wyprawą już od początku. I pomyśleć, że ludzka tragedia zaczyna się
od politycznych machinacji i … wygranych przetargów.
To co czyni
wyprawę z 1845 roku tak tajemniczą jest
zarazem czynnikiem odróżniającym ją od pozostałych prób odnalezienia
wspomnianego już Przejścia. O ile pozostałym śmiałkom porywającym się na
wędrówkę arktycznymi przesmykami udało się (pomijając pojedyncze przypadki
zamarznięcia, śmierci głodowej, kanibalizmu itd.) powrócić do cywilizacji, o
tyle załogi Terroru i Erebusa nie odnaleziono. Przynajmniej nie za ich życia.
Samo historyczne podłoże powieści Simmonsa przyprawia o dreszcze, jednak autor
zdecydował się, że to nie wystarczy. Dodatkowym smaczkiem i czymś co dodaje
powieści głębi jest mitologia Inuitów. Okazuje się, że jest równie oryginalna i
przemyślana co mitologia celtycka czy skandynawska, a nawet grecka! Oczywiście
strzępki mitów dostarczone nam w powieści nie mogą konkurować z bogactwem
wszystkich trzech wymienionych wcześniej zbiorów wierzeń. Mają w sobie jednak
głęboką mądrość, którą dostrzegamy kiedy pod koniec lektury zaczynamy rozumieć
z czym musieli mierzyć się marynarze obu statków, kiedy dzięki sugestywnym
opisom Simmonsa zaczynamy rozumieć Arktykę.
Tej książki
się nie czyta, tą książkę się przeżywa. Pomimo obcości tematu (nie znam zbyt
wielu pasjonatów XIX-wiecznej żeglugi, ale może to wina środowiska, w którym
się obracam) tą opasłą powieść czyta się jednym tchem. Nie ma w niej ani jednej
zbędnej kartki, ani jednego niepotrzebnego słowa, a podczas lektury zapomina
się, że istnieje coś takiego jak dłużyzna czy mielizny scenariuszowe. Terror
rozpisany jest na wiele postaci. Bieg wydarzeń poznajemy głównie dzięki
kapitanowi Terroru – komandorowi Francisowi Rawdonowi Moirze Crozierowi, ale
ważnymi postaciami są także sam sir John Franklin, oficerowie, podoficerowie,
mat uszczelniacz, żaglomistrz, lodomistrz, a także nie do końca kompetentny,
ale nad wyraz szlachetny lekarz okrętowy. Skoro już mowa o szlachetności,
chciałabym uzasadnić moje użycie tego nieco przebrzmiałego słowa. Wspólną cechą
dla wszystkich postaci przedstawionych w Terrorze jest zmiana. Sytuacja
nieustającego zagrożenia życia, śmierci widzianej na co dzień i świadomości, że
każdy każdego dnia jest się bliżej swojego własnego końca krystalizuje cechy
bohaterów. Jak w ogniu wielkiego pieca oddziela się żelazo od węgla. Arktyka
odkrywa prawdę o ludzkich sercach, o tym kim naprawdę są i ile są warci. Pod
tym względem jest to powieść pełna przemian, nawet jeśli nie miałyby one
prowadzić do niczego więcej niż paskudnej śmierci, której niewyczerpane pokłady
znajdziemy na kartach powieści.
Świat
przedstawiony hipnotyzuje. I znów Simmons dokonał czegoś wielkiego, bo jak może
hipnotyzować jałowe lodowe pustkowie? Jak można na tyle sposobów opisać lód,
śnieg, wiatr, kiedy wielu autorów nie radzi sobie nawet z banalnym opisem arkadyjskiej
przyrody? Ano można. Czytając polecam otwierać okno – zwłaszcza jeśli lekturę planujecie
na nadchodzące miesiące – brak czucia w koniuszkach palców i nosa koresponduje
z opisami niepojętego żywiołu, z którym zmagają się marynarze. Równie
realistycznie opisane zostały choroby, które powoli i cierpliwie toczą obie
załogi. Szkorbut jest z nich najoczywistszym zabójcą, choć równie efektowne są
zatrucia jadem kiełbasianym, gangrena, oraz ocierające się o sztukę nowoczesną
(rzeźba z połączonych – przymarzniętych do siebie- połówek dwóch różnych
martwych marynarzy) morderstwa fundowane Brytyjczykom przez coś w rodzaju
potwora śniegu.
Tym co
ciągnie czytelnika przez kolejne rozdziały (a jest to wędrówka na 643 strony!) jest
rosnące przywiązanie do bohaterów. Mniej więcej w połowie książki każdy
mężczyzna stwierdzi, że w życiu nie miał lepszego przyjaciela niż Crozier, a
każda kobieta podświadomie zacznie pragnąć w swoim życiu byłego alkoholika po
pięćdziesiątce, najlepiej oficera marynarki. Człowiek (i mężczyzna i kobieta –
wbrew temu co sądzą niektórzy) zaczyna rozumieć, że prawdziwe męstwo nie
wstydzi się łez, że jest coś co warte jest więcej niż własne życie, że człowiek
jest w stanie znieść gorsze piekło niż to, które podpowiada mu podsycana katolickimi
klechdami wyobraźnia, a jeśli na końcu czeka odkupienie, to nie wygląda tak,
jak byśmy się tego spodziewali.
Terror pełen
jest śmierci i mów pogrzebowych. Niektóre z nich mogą być odczytywane jako coś
więcej – motta, podsumowania, wyraz nadziei czy cierpienia. Na zakończenie
przytoczę jedną, która zdaje się być motywem przewodnim całej powieści: „Życie
ludzkie wypełnia samotność, bieda, podłość, cierpienie i przemijanie. –
recytował komandor – Wszyscy żyjemy krótko, ale jeszcze krócej ci, którzy
okradają swoich przyjaciół”.

Faktycznie świetna książka na nadchodzącą zimę. Simmons bardzo fajnie miesza prawdziwe historie z wątkami nadnaturalnymi (równie Drood) dlatego wielce ciekawe jestem The Abominable, gdzie Simmons na warsztat bierze wyprawę na Mount Everest dodając oczywiście motywy fantastyczne. Szkoda tylko, że jak dotąd żaden polski wydawca nie przejawił publicznie zainteresowania tą powieścią, mam nadzieję. że wydawnictwo Vesper jest na tyle zadowolone ze wznowienia Terroru, że uroczy nas kolejnymi powieściami Simmonsa (wydawnictwo MAG nie jest zainteresowane The Abominable). Ja swoje stare wydanie Terroru chętnie wymienię jeżeli ukaże się wznowienie w twardej oprawie, jest to książka do której na pewno kiedyś wrócę :)
OdpowiedzUsuń