piątek, 11 grudnia 2015

„Slaine” czyli bicepsa ulotny czar.


Naprężony, gotowy do skoku, z mięśniami grającymi pod szorstką spracowaną skórą. Z włosem gęstym jak sierść, zaczesanym w czub i lśniącym zarówno od zdrowia jak i łoju. Boso, w kraciastej przepasce i z wielkim pasem kiepsko wyprawionej skóry na lędźwiach. To on! Bożyszcze kobiet, kochanek bogini,  wizjoner, który otwiera umysły za pomocą ciosu toporem w czaszkę. Czy znacie jego imię? To Slaine Mac Roth! 


     Slaine to nie nowicjusz. Seria powstała w 1983, a „ojcem” brutalnego celta i autorem scenariuszy do wszystkich zeszytów jest Pat Mills – gwiazda na firmamencie brytyjskiego komiksu. O wystarczająco barbarzyński i umięśniony wizerunek komiksu dbali na przestrzeni lat: Angela Kincaid, Massimo Belardinelli, Mike McMahon, Glenn Fabry, Simon Bisley i Simon Davis. W naszym małym przytulnym zakątku europy wydano łącznie 7 albumów serii – Skraby Brytanii, Rogaty Bóg i Zabójca Demonów. Tekst ten skupi się na polskich wydaniach w celu przypodobania się skrajnym narodowcom oraz oszczędzenia sobie trudów redakcyjnych. 

Tych, których nie porwała jeszcze perspektywa obcowania z celtyckim ubersamcem zaznajomię pokrótce z niuansami fabuły. Ci, którzy poczuli już feromon mogą przeskoczyć kilka akapitów. Ci, którzy są tu tylko ze względu na zainteresowanie kulturystyką mogą przestać czytać i pooglądać obrazki. Wszyscy szczęśliwi? No to jedziemy.



   Wszystkie trzy serie albumów łączy postać Slaina, jednak chronologicznie pierwsza - Skarby Brytanii – jest nieco odrębna scenariuszowo. Wkraczamy do zalanej mgłami krainy domniemanego i historycznie nie udowodnionego króla Artura. Historia czasami drepcze po utartych arturiańskich schematach jak pies z kulawą nogą, ale aby metafora pełniej oddawała to co dzieje się na kartach komiksu trzeba dodać że jest to wielkie skudlone bydle z nogą wyrwaną ze stawu i ciągnącą się za nim na ostatnich ścięgnach. Innymi słowy „Skarby Brytanii” nie są miłą bajeczką pokroju „Przygód Merlina”. Dostajemy destylat arturiańskiej brutalności:  przemocy, gwałtów, kazirodztwa, niepokojącej mistyki… Slaine zostaje Zielonym Rycerzem, jednak jego rola nie polega na testowaniu rycerzy Artura przez wyzwanie ich na konkurs ścinania głów sobie nawzajem (odsyłam do lektury wspaniałych czternastowiecznych poematów aliteracyjnych). Rosły celt niczym mistrz pokemonów musi  złapać” wszystkie tytułowe  Skarby Brytanii, a towarzyszy mu chciwa i zdeprawowana parodia Pikachu – karzeł Ukko. Wszystko to aby przywrócić chylącej się ku upadkowi i dręczonej najazdami saksonów Brytanii dawną świetność i obudzić Artura z przedziwnej krzyżówki zgonu i letargu, która zdarza się ludziom tylko w komiksach i modzie na sukces. Ten kogo nie odstraszą pierwsze karty pełne zużytego już camelotowskiego patosu, zrozumie że prawdziwym daniem głównym jest tu Slaine – arturiańskie legendy są jak cukier puder na tym wielkim cieście z mięśni. 


     Kolejną, tym razem podzieloną na trzy albumy serią jest Rogaty Bóg. Trup ściele się gęsto, jucha bryzga nie ma się jednak wrażenia obcowania z czymś ordynarnym. Komiks czyta się jak sztukę Szekspira z przerwami na mordobicie. Jest tu wszystko: plemienna celtycka rzeczywistość pełna niesnasek pomiędzy przywódcami klanów i trudnych sojuszy przeplata się z planem boskim, w którym pierwsze skrzypce gra Bogini Ziemia, „która czasem jest twoją matką i trzyma cię w objęciach, bywa twoją siostrą i przyjaźni się z tobą, a innym razem jest twoją kochanką, która wbija ci nóż w plecy”. To właśnie dla niej Slaine rezygnuje z zostania gloryfikującym męską władzę nad światem Słonecznym Bohaterem i obejmuje przywództwo nad wszystkimi plemionami jako oddany zmiennej kobiecej naturze Rogaty Bóg. Oczywiście władza w rękach Slaina oznacza morze krwi – na życie wszystkich dumnych i bogato umięśnionych Celtów czyha stary Rogaty Bóg, chcący aby każdy odnalazł coś z poezji w ropiejących objęciach mateczki śmierci i papy rozkładu. Epickie bitwy, wartkie zwroty akcji, koleś jeżdżący na monstrualnym jeleniu i siejący śmierć laserowym okiem! Czy ja jeszcze kogoś nie przekonałam? 


     Trzecia seria „Zabójca demonów” ilością poćwiartowanych ciał dorównuje dwóm pierwszym jednak scenariuszowo znajduje się na najsłabszej pozycji w rankingu. Sam pomysł jest arcyciekawy: oto Slaine po 7 latach służby ludowi Irlandii ma zostać rytualnie zabity (pomysł ten należy wprowadzić do konstytucji), jednak Bogini ma inne plany. Nieco starszy, jednak wcale nie mniej mięsisty i nabuzowany Celt zostaje przeniesiony w odległą przeszłość gdzie Boudikka i jej wojska są ostatnią szansą na zrzucenie jarzma rzymskiej niewoli. Jako dodatkowy smaczek pojawia się niebieskoskóry  trzysutkowy demon o mocno „ciepłej” seksualności, który to, jako pupil cesarza, udał się osobiście nadzorować podbój. Graficzna realizacja pomysłu jest – jak zwykle w przypadku tej serii – „bez zarzutu” z widokami na „wybitnie”. Zabrakło jednak tej lekkości dialogów, która cechowała „Rogatego Boga”. Pomysł z narracją z poziomu karła Ukko, który spisuje kronikę dawnych dziejów spisywał się kapitalnie w poprzedniej części, tutaj nudzi i denerwuje niepotrzebnymi i nazbyt oczywistymi seksualnymi aluzjami. 


    Podsumowując: Slaine to lektura obowiązkowa dla zjadaczy komiksów, fanów Conana i kulturystów. Moim zupełnie nie liczącym się w przemyśle filmowym zdaniem jest to doskonały materiał do ekranizacji. Wielkie bitwy (praca dla milionów statystów!), potężne artefakty (praca dla niezliczonych absolwentów ASP), postaci z rozbudowaną muskulaturą (praca dla niezbyt inteligentnych aktorskich miernot z niezłą rzeźbą), prosty przekaz i minimalna ilość dialogów (szansa na zaistnienie filmu na rynku amerykańskim). Polska narodowa produkcja, plan zdjęciowy na podwarszawskich polach uprawnych, miliony nowych miejsc pracy, wzrost PKB, rządowa delegacja po nagrody w Cannes – tak to widzę. Polecam każdą komórką mojego słabo umięśnionego ciała. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz