sobota, 9 września 2017

Karawana postkomunistycznych żali

Waldemar Łysiak posiada na polskim rynku książki dwa oblicza: wyśmienitego i poczytnego powieściopisarza oraz zaciętego prawicowego publicysty. Praktyka czytelnicza przyzwyczaiła mnie do dzielenia jego twórczości na te dwa, rozbieżne zbiory, z których drugi raczej ignorowałem. Biorąc do ręki "Karawanę Literatury" spodziewałem się publicystyki czysto literackiej, ale cóż począć - Łysiak to w równej mierze literacki geniusz co polityczny maniak i postanowił w tej książce wykorzystać w pełni oba te talenty.



"Karawana Literatury" jest w założeniu obszerną oceną kształtu współczesnej polskiej literatury, której Łysiak nie specjalnie kwapi się chwalić. Autor zarysowuje najnowszą historię polskiej sztuki pisanej (z podziałem na PRL oraz III RP) wraz z przedstawieniem czynników, które ją kształtowały. I chociaż celnie zwraca uwagę na globalne problemy spłaszczonej popkultury, dotykające dziś dotkliwie rynek książki, to wciąż, ogólnie rzecz biorąc, w swoich wywodach nieubłaganie ciąży w kierunku polityki.

Straszy nas zatem demonami postkomunizmu: wszechwładnym arcydiabłem Michnikiem, lożą kacapskich upiorów-agentów, obejmującymi cały kraj mackami upadłych dusz zdrajców itd. Teorie spiskowe to absolutny konik Łysiaka, ale pomijając jego rewelacyjne koncepcje, możemy w "Karawanie Literatury" znaleźć mnóstwo ciekawych faktów i anegdot. A konspiracyjny klimat zasiany przez mistrzowskie pióro autora sprawia tylko, że czyta się rzecz szybko i sprawnie jak wciągający kryminał.

Łysiak sypie jak z rękawa przykładami nieczystych układów w świecie literatury. Obnaża bezlitośnie lizusostwo, kumoterstwo, służalczość i fałszywość nawet wśród wielkich nazwisk ojczystej kultury. Kapuściński zmyślał swoje reportaże, a Miłosz i Szymborska pisali grzecznie pod dyktando władzy komunistycznej. Całą masę innych literatów zaś, np. Gombrowicza, krytykuje Łysiak za skandale obyczajowe i ogólne kwestie "prowadzenia się", nie kryjąc się przy tym ze swoją homofobią. Oprócz tego zaznacza problem stronniczości recenzentów, którzy albo boją się podważać ogólnie przyjęte autorytety, albo wystawiając pochlebne oceny wyświadczają sobie nawzajem z literatami "przysługi". Łysiak wychodzi też za granicę - analizuje np. decyzje i kontrowersje związane z Akademią Szwedzką przyznającą literacką Nagrodę Nobla.

Chociaż "Karawana..." ogólnie pełna jest dramatycznego, prawicowego ubolewania nad upadkiem europejskiej cywilizacji i "totalitaryzmem gejów" to warto też zwrócić uwagę na kwestię kształtowania współczesnej literatury przez dominujący "kanon" poprawności politycznej. Bo chociaż nie mamy w dzisiejszej Europie cenzury, to bez wątpienia książki niewpisujące się w dominujący światopogląd są na wysokich szczeblach decyzyjnych bojkotowane i ignorowane, przez co nie mają szans wybić się na rynku. A w ten sposób odbiera się literaturze jej najszlachetniejsze cechy: nieograniczoną szczerość oraz możliwość funkcjonowania jako wykładnia nastrojów społecznych.

A w temacie bojkotowania - autor zwraca uwagę na swój własny casus, tj. paradoksalny status ontologiczny Łysiaka w polskiej literaturze. Niby go nie ma, a jest. Chodzi o to, że rzeczywiście panuje w Polsce jakaś zmowa milczenia w stosunku do Łysiaka - nie uświadczysz niemal nigdzie w największych periodykach recenzji ani reklam jego książek, wywiadów, opinii albo nawiązań do jego osoby czy dorobku. A pomimo tego, dzieła pisarza ukazują się regularnie i sprzedają w niezawodnie dużych (jak na polski rynek) nakładach. Osoba Łysiaka funkcjonuje w jakiejś dziwnej bańce próżniowej w samym centrum polskiego światka literackiego, będąc najwyraźniej ignorowaną przez środowiska lewicowe ze względu na swoje kontrowersyjne poglądy. Natomiast dzięki nowej władzy na pewno zauważalność Łysiaka nieco się poprawiła (regularnie publikuje w "Uważam Rze", chociaż zauważyłem, że jest stroną w wewnątrzredakcyjnych sporach).

I właśnie tutaj dochodzimy do kolejnej cechy pisarza, która sprawia, że warto czytać nawet jego agresywną publicystykę - Waldek tak naprawdę nie trzyma z nikim. Jest szczery do bólu, nie szuka przyjaciół, za to najwyraźniej uwielbia wsadzać kij w mrowisko. I można wrzucać go do wora narwanych prawicowców, ale prawda jest taka, że autor "Ostatniej kohorty" i "Satynowego Magika" w żadnym obozie nie usiedzi, bo na każdy temat ma własne zdanie i mało go obchodzi, co na to środowisko. Ma w tym również specyficzne poczucie zuchwałego honoru, którego ciężko nie docenić. I właśnie z powodu tego indywidualizmu zawsze warto poznać opinie Łysiaka na różnorodne tematy, nawet jeśli ciężko się z nimi zgodzić.

Nie mogę natomiast darować autorowi, że zamknął w tej książce same swoje żale (chociaż broni się, że to nie on ocenia, gdyż przytacza wyłącznie wypowiedzi innych, i to z różnych stron politycznych - dziennikarzy, recenzentów, ludzi kultury itd., ale układając je wszystkie naturalnie według własnego porządku). Kiedy tylko natknąłem się w "Karawanie Literatury" na jakiś rzadki i odosobniony przypadek pochwalenia czyichś dzieł, albo przedstawienia rekomendacji dla czytelnika, za każdym razem robiłem zdjęcie, aby uwiecznić to niezwykłe wykorzystanie atramentu oraz na własną rękę sprawdzić później, co też Łysiakowi, dla miłej odmiany, się podoba!

Jedno jest pewne - Waldemar Łysiak to nieprzeciętny erudyta i sądzę, że warto przeczytać wszystko co spod jego pióra wyszło, pamiętając jednak o tym, aby brać poprawkę na jego polityczne manie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz