wtorek, 8 grudnia 2015

Śląski Smok

Szczepan Twardoch robi błyskotliwą karierę w polskim głównym nurcie literackim. Rozgłosu przysporzyły mu w praktyce zaledwie dwie powieści: "Wieczny Grunwald" oraz "Morfina". To wystarczyło, aby dawny pisarz fantasy wszedł na salony, aby konkurować o największe polskie nagrody literackie. Jego ostatnią powieść - "Drach" - wielu krytyków entuzjastycznie potraktowało już niczym jego opus magnum, wręcz zwieńczenie kariery. Z drugiej strony jego najnowsze dzienniki pt. "Wieloryby i ćmy" wywołały wiele posądzeń o megalomanię i samouwielbienie - nie mieści się w głowie polskich "elitarnych" czytelników, aby pisarz przed czterdziestką "mentorzył" innym z kart pamiętników.


Zamiast jednak tworzyć tutaj literacki portal plotkarski chcę wam przedstawić moje wrażenia z lektury wspomnianego już "Dracha".

Akcja powieści rozgrywa się na Śląsku równolegle w różnych czasach, przede wszystkim na przestrzeni od pierwszej wojny światowej do czasów współczesnych, chociaż przeczytamy też parę stron o średniowiecznych książętach i husytach. Główni bohaterowie to kolejne ogniwa rodu Magnorów i Gemanderów - Ślązaków z krwi i kości. Najważniejsze postaci to Josef Magnor - górnik walczący podczas pierwszej wojny światowej oraz Nikodem Gemander - jego prawnuk, żyjący w czasach współczesnych wzięty warszawski architekt.

Pierwsze co rzuca się w oczy przy czytaniu "Dracha" to chronologiczne pomieszanie - opowieści z życia bohaterów otrzymujemy wyrwane z wielu czasów i epok. Tym, co spaja akcję są raczej motywy, a nie czas. W ogóle w "Drachu" czas nie istnieje, o czym wprost informuje nas narrator. Jest nim ziemia, natura, milczące źródło istnienia przyglądające się malutkim bohaterom i ich miałkim żywotom. Nadrzędną ideą jest równorzędność wszystkich opowieści. Ani przemijanie, ani trwanie nie istnieje dla ziemi, która wszystko widzi jednocześnie. 

Nadrzędny, pesymistyczny motyw w powieści to właśnie przemijanie i poszukiwanie sensu. Narrator aż do przesady raczy nas słowami o śmierci, niepojętym końcu istnienia i braku znaczenia małych ludzkich żyć. Tym motywem Twardoch niejako powtarza się do znudzenia, co ze zdenerwowaniem odczuwałem podczas czytania. Mimo to, po skończeniu powieści, muszę uznać te powtarzające się słowa za celny lejtmotyw, hipnotyzujący niczym zapętlone w nieskończoność szalone dźwięki. Praktycznie każda mikroopowieść składająca się na "Dracha" zostaje tym motywem podsumowana, co nieustannie przypomina czytelnikowi o dysonansie pomiędzy makrokosmosem, a maluczkimi, ziemskimi istotami. W tej płaszczyźnie powieść ujmuje świat z fascynującej, globalnej perspektywy, w sposób gruntownie filozoficzny. Drach to cynik, drach to centrum wszechświata i sam wszechświat. Do mnie osobiście najbardziej przemówiła uniwersalna, panteistyczna wymowa powieści Twardocha.

Egzystencjalna pustka to kwintesencja duszy Magnorów i Gemanderów. Wyjątkowa więź łączy właśnie Josefa i Nikodema. W czasie nie spotykają się nigdy, jednak w przestrzeni ich drogi wciąż się przecinają, a losy, jak rodowa klątwa, zapętlają się, łączą, jakby kierowane przez tego samego demona. Te zahaczające o siebie historie różnych bohaterów z różnych czasów, ujęte w tragiczne mikroopowieści, przyprawiają wprost o dreszcze i nerwową ekscytację. Bardziej przeżywałem znaczki na papierze niż nawet najbardziej sugestywny horror czy dramat filmowy. Potężne, wielowymiarowe i symboliczne opowieści rozgrzewały moją wyobraźnię do czerwoności.

Do praktycznych korzyści z lektury "Dracha" należy też dodać niezły kurs realiów i śląskiego dla początkujących. Twardoch naprawdę potrafi wciągnąć w ten niejednoznaczny świat polsko-niemieckiego pogranicza i specyficznej robotniczej kultury Śląska.

Oprócz tych wszystkich zachwytów, które przyszły do mnie w zasadzie już po zakończeniu lektury, muszę też wspomnieć o gorszych, w moim odczuciu, stronach "Dracha". Przede wszystkim, nie uniknąłem porównań do poprzedniej powieści Twardocha. O ile czytając "Morfinę" czułem, że coś ciekawego odkryłem, to przy lekturze "Dracha" często powtarzałem w głowie: "To już było". Motywy, styl, patetyczna, pesymistyczna maniera wciąż się powtarzają. Dla jednych to rozwinięcie stylu autora, dla mnie to jednak w dużej mierze stagnacja. Poza tym, Twardoch jest pisarzem ewidentnie specjalizującym się w określonej tematyce historyczno- kulturowej, mianowicie relacji polsko-niemieckich i Śląska. Zastanawiam się, czy już niczym innym swoich czytelników nie zaskoczy, i czy zawsze już centrum jego powieści będą te obszary i tematyka. Mam nadzieję, że jednak tak nie będzie, bo pisarz ma wielki potencjał do pisania uniwersalnych, filozoficznych, wielowymiarowych opowieści.

Bez wahania polecam, każdy powinien Twardocha spróbować, gdyż jego powieści wymykają się schematom. Ale zastrzegam - tylko dla czytelników o mocnych nerwach!

3 komentarze:

  1. Bardzo podobnie go odebrałam.Ogólnie-zachwyt.Tylko ja najpierw przeczytałam Dracha a potem Morfinę i to ona wydała mi się wtórna i trochę nudna.Teraz boje się przeczytać cokolwiek innego jego,żeby mi nie zepsuło wrażenia po Drachu :))

    OdpowiedzUsuń
  2. Czytałam "Dracha" oraz "Wieloryby i ćmy". "Drach" mnie zachwycił. Jestem ze Śląska, więc nie musiałam traktować jako wprowadzenie do historii ani kompendium wiedzy. Z minusów - za duży mi było powtórzeń, tego podkreślania obecności Dracha. Powstał taki trochę nachalny refren. A "Wieloryby i ćmy"? Nie uważam, że to zła książka, albo że pisarz nie powinien pisać wspomnień w tym wieku. Moim zdaniem niepotrzebnie umieszczono słowo "dzienniki" w tytule. Mamy tradycję pisania dzienników bardzo silną i powstały prawdziwe arcydzieła. W tym świetle dzienniki Twardocha nie mogą być porównywane. Nie byłoby zarzutu megalomanii, gdyby wydawnictwo pozostawiło sam tytuł: "Wieloryby i ćmy", bez dopisku. Malutka, ale wielka różnica...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rzeczywiście, najnowsza książka bez słowa "dzienniki" pewnie nie wzbudziłaby takich emocji :) "Wieloryby..." zgrały się przy tym w czasie z dziennikami Dehnela i Siemiona, po czym całą trójkę autorów okrzyknięto niejako młodymi megalomanami polskiej literatury ;) Z drugiej strony to nie są klasyczne dzienniki w rozumieniu literackich purystów, a raczej rodzaj nowoczesnej powieści i to chyba przede wszystkim powinni zrozumieć ci, którzy tak tych pisarzy krytykują.

      Usuń